Hier, 16:52
Siedziałem w tym pustym mieszkaniu po redukcji i czułem, jakby świat się skończył. Dwadzieścia lat w tej samej firmie, a tu – pa, dziękujemy. Pierwszy raz od lat miałem tyle wolnego czasu, a jednocześnie tyle strachu w żołądku. Rachunki jak zawsze, ratę za mieszkanie trzeba płacić, a synowi na studiach co miesiąc trzeba coś wysłać. Żona chodziła przygaszona, żeby nie powiedzieć, że się boi. Ja udawałem twardziela, że coś się znajdzie, ale w środku był chaos. I właśnie wtedy, z nudów i jakiejś desperacji, zacząłem grzebać w internecie. Szukałem pracy, ale ciągle te same wymagania, na które ja nie miałem papierów. Pewnego wieczoru, zamiast kolejnego portalu z ogłoszeniami, przez zupełny przypadek trafiłem na stronę vavada com. Pamiętam, że pomyślałem – a co mi tam, zobaczę, o co w tym całym chodzi. Nigdy wcześniej nie grałem, uważałem to za głupotę. Ale może przez ten głupi stres, może przez potrzebę ucieczki, postanowiłem się zarejestrować.
Na początku to była czarna seria. Wpłaciłem te sto złotych, które mogłem wyrwać z domowego budżetu, i poszły w ciągu godziny. Poczucie porażki było kompletne. Myślałem, żona by mnie zabiła, gdyby wiedziała. Ale jakoś we mnie zagrało. To nie było już nawet o pieniądze, bardziej o to, żeby coś, cokolwiek, poszło po mojej myśli. Spróbowałem jeszcze raz, z kolejną stówą. Tym razem ostrożniej, bardziej się wczytywałem w zasady. Grałem w jakiegoś prostego pokera, nie w automaty. I wiecie co? Zaczęło iść. To były nieśmiałe wygrane, sto-dwieście złotych, ale czułem, jak adrenalina powoli wypiera tę martwotę po zwolnieniu. Zrobiłem sobie zasadę – wycofuję połowę z każdej większej wygranej. I tak się kręciło. Wciągnąłem się nie tyle w grę, co w ten dreszczyk, w poczucie, że jednak mam nad czymś kontrolę. Każdego wieczora, jak żona oglądała seriale, ja siadałem z laptopem i zaglądałem na vavada com. To był mój dziwny, tajemny rytuał.
Przełom przyszedł tydzień później. Grałem w blackjacka, już z większą wprawą. Miałem dobrą passę, ale to był jeszcze standard. Aż tu nagle, rozdanie za rozdaniem, szło tak idealnie, że sam sobie nie wierzyłem. Stawki podnosiłem ostrożnie. I wtedy trafiłem taki ciąg, że aż mi się ręce trzęsły. Saldo rosło w oczach. Pamiętam, jak patrzyłem na tę liczbę – najpierw pięć tysięcy, potem osiem, potę dwanaście… Do rana miałem na koncie prawie piętnaście tysięcy. Nie spałem całą noc. Nie z emocji, ale z szoku. Rano, jak tylko banki otworzyli, wypłaciłem wszystko do grosza. Pierwszy raz od miesięcy poczułem ulgę. Prawdziwą, fizyczną ulgę.
Co zrobiłem z kasą? No właśnie. Najpierw spłaciłem dwa zaległe rachunki. Potem wysłałem synowi dwa tysiące, nie mówiąc skąd, tylko że tata znalazł fuchę na weekendy. Resztę, grube kilka tysięcy, położyłem żonie na stole przy śniadaniu. Jej mina była bezcenna. Myślała, że ukradłem. Musiałem się przyznać. Oczywiście, dostałbym wykład o hazardzie, ale kiedy zobaczyła, że to prawda, że te pieniądze są realne, i że ja nie jestem uzależniony, tylko po prostu miałem fart – zamilkła. A potem popłakała się ze szczęścia. To był najlepszy moment.
Od tamtej pory nie gram regularnie. Traktuję to jak ewentualną dodatkową opcję. Czasem, jak jest jakaś promocja, to wpadnę, zagram dla relaksu na symboliczną kwotę. Tamta wygrana nie rozwiązala wszystkich moich problemów – nowej pracy dalej szukam – ale dała mi oddech. I coś więcej: dała mi wiarę, że nawet gdy wszystko wali się na łeb, to może przyjść moment, kiedy się odwróci. Że czasem warto, oczywiście z głową i granicami, zaryzykować. I teraz, jak wspominam tamten okres, to myślę o tej stronie z pewnym sentymentem. Bo przecież gdyby nie ten jeden, szalony wieczór na vavada com, to nie wiem, jak dalej by to się potoczyło. Dla mnie to był dziwny, ale potrzebny przełom. I ta radość w oczach żony – bezcenna.
Na początku to była czarna seria. Wpłaciłem te sto złotych, które mogłem wyrwać z domowego budżetu, i poszły w ciągu godziny. Poczucie porażki było kompletne. Myślałem, żona by mnie zabiła, gdyby wiedziała. Ale jakoś we mnie zagrało. To nie było już nawet o pieniądze, bardziej o to, żeby coś, cokolwiek, poszło po mojej myśli. Spróbowałem jeszcze raz, z kolejną stówą. Tym razem ostrożniej, bardziej się wczytywałem w zasady. Grałem w jakiegoś prostego pokera, nie w automaty. I wiecie co? Zaczęło iść. To były nieśmiałe wygrane, sto-dwieście złotych, ale czułem, jak adrenalina powoli wypiera tę martwotę po zwolnieniu. Zrobiłem sobie zasadę – wycofuję połowę z każdej większej wygranej. I tak się kręciło. Wciągnąłem się nie tyle w grę, co w ten dreszczyk, w poczucie, że jednak mam nad czymś kontrolę. Każdego wieczora, jak żona oglądała seriale, ja siadałem z laptopem i zaglądałem na vavada com. To był mój dziwny, tajemny rytuał.
Przełom przyszedł tydzień później. Grałem w blackjacka, już z większą wprawą. Miałem dobrą passę, ale to był jeszcze standard. Aż tu nagle, rozdanie za rozdaniem, szło tak idealnie, że sam sobie nie wierzyłem. Stawki podnosiłem ostrożnie. I wtedy trafiłem taki ciąg, że aż mi się ręce trzęsły. Saldo rosło w oczach. Pamiętam, jak patrzyłem na tę liczbę – najpierw pięć tysięcy, potem osiem, potę dwanaście… Do rana miałem na koncie prawie piętnaście tysięcy. Nie spałem całą noc. Nie z emocji, ale z szoku. Rano, jak tylko banki otworzyli, wypłaciłem wszystko do grosza. Pierwszy raz od miesięcy poczułem ulgę. Prawdziwą, fizyczną ulgę.
Co zrobiłem z kasą? No właśnie. Najpierw spłaciłem dwa zaległe rachunki. Potem wysłałem synowi dwa tysiące, nie mówiąc skąd, tylko że tata znalazł fuchę na weekendy. Resztę, grube kilka tysięcy, położyłem żonie na stole przy śniadaniu. Jej mina była bezcenna. Myślała, że ukradłem. Musiałem się przyznać. Oczywiście, dostałbym wykład o hazardzie, ale kiedy zobaczyła, że to prawda, że te pieniądze są realne, i że ja nie jestem uzależniony, tylko po prostu miałem fart – zamilkła. A potem popłakała się ze szczęścia. To był najlepszy moment.
Od tamtej pory nie gram regularnie. Traktuję to jak ewentualną dodatkową opcję. Czasem, jak jest jakaś promocja, to wpadnę, zagram dla relaksu na symboliczną kwotę. Tamta wygrana nie rozwiązala wszystkich moich problemów – nowej pracy dalej szukam – ale dała mi oddech. I coś więcej: dała mi wiarę, że nawet gdy wszystko wali się na łeb, to może przyjść moment, kiedy się odwróci. Że czasem warto, oczywiście z głową i granicami, zaryzykować. I teraz, jak wspominam tamten okres, to myślę o tej stronie z pewnym sentymentem. Bo przecież gdyby nie ten jeden, szalony wieczór na vavada com, to nie wiem, jak dalej by to się potoczyło. Dla mnie to był dziwny, ale potrzebny przełom. I ta radość w oczach żony – bezcenna.

